Dobry wieczór!
Witam was po tygodniu nieobecności! Tak, tak po tygodniu. Dodawałam posty co najmniej dwa razy w tygodniu, a teraz wszystko złożyło się na jeden czas. Same osiemnastki znajomych, kursy na prawo jazdy, szkoła... Ale muszę znaleźć czas, bo zdałam sobie sprawę, że już niedługo blog ma rok! Czekam niecierpliwie! :) Dziś jednak nie będziemy narzekać na brak czasu itp. Zabieram was w podróż do wnętrza książki o chłopaku, który odkrywa, że jest "Jumperem" autorstwa Stevena Goulda!
Autor: Steven Gould.
Wydawnictwo: Amber.
Strony: 285.
Siedemnastoletni David Rice jest kompletnie zaskoczony, kiedy odkrywa,
że potrafi przemieszczać się w przestrzeni. Szybko jednak uczy się
kontrolować swój niezwykły talent. I wykorzystywać go: najpierw, żeby
zdobyć pieniądze, potem - żeby się zemścić za śmierć najbliższej osoby. Bez komory teleportacyjnej. Bez technologii a la Star Trek. Bez obawy, że twoje molekuły pomieszają się z molekułami - dajmy na to - muchy. Tylko jeden człowiek jest w stanie się teleportować: JUMPER.
Już jakiś czas temu zauważyłam "Jumpera" na półce w bibliotece. Zaciekawiła mnie okładka, a przed wszystkim tytuł. Przypomniało mi się, że słyszałam o filmie, ale jeszcze go nie widziałam. Kiedy pewnego wieczoru film na podstawie tej książki był emitowany w telewizji, nie mogłam się oprzeć i go obejrzałam. Teraz wiem, że to był błąd. Choć myślę, że moja opinia przed filmem i po filmie byłaby taka sama. Muszę przyznać, że film jest lepszy.
Zacznijmy od tego, że przemieszczanie się w przestrzeni strasznie mnie zaciekawiło. Lubię fantastykę, a teleportacja jest bardzo fajna. W książce wiele razy było ukazane 'skakanie' i autor dobrze przedstawił odczucia głównego bohatera, który dopiero co poznawał swój talent. Spodobał mi się sposób w jaki wykorzystywał teleportację. I na tym skończę z plusami.
Może trochę będzie wam się wydawało, że za mocno przyrównuję film do książki, ale trochę muszę tu napisać, żebyście mieli obraz tego co przeczytałam.
Na pierwsze danie - główny bohater. O nie. Jeszcze tak dziwnego bohatera literackiego nie było. Okay, rozumiem. W dzieciństwie David wiele przeżył. Ale to nie usprawiedliwiało jego zachowywania się jakby ciągle był małym dzieciakiem. Mogę stwierdzić, że autor wykreował go na bardzo płaczliwego chłopaka. Kto lubi postacie, które ciągle płaczą? Jeśli chodzi o inne postacie to niektóre z nich były lekko sztuczne. Nie polubiłam Millie, tak jak autor chciał abym polubiła. Wydawała mi się trochę pusta i często mnie irytowała. Przy okazji - wątek miłosny? Nie było najgorzej, ale jak dla mnie za słodko.
Fabuła była naciągana. Działo się coś, bo się działo. Wiało nudą, a połowa książki to po prostu opis życia Davida i jego rozmyślań nad tym czy postępuje dobrze czy nie. Nie pojawili się inni 'skoczkowie' - a to mogłoby może dodać książce tego polotu, którego jej brakowało. Szkoda, że tak jak to był w filmie, autor nie dodał postaci palladynów - czyli postaci wrogo nastawionych do skoczków.
Nie podobało mi się to, że "Jumper" mnie nie zaskoczył pod żadnym względem. Praktycznie cała książka to jego życie i realizowana zemsta.Trochę nudna, z lekko podrywającymi momentami książka, która w żadnym stopniu mnie nie zafascynowała.
W filmie reżyser namieszał, dodał palladynów, skoczków, tajemnice i dziwne sprawy. Dlatego uważam, że był on lepszy od książki. Po prostu ciekawszy, z większą dawką akcji. "Jumper" nie zmienił mojego życia i strasznie się na nim zawiodłam. Po obejrzeniu tego filmu miałam nadzieję, że będzie równie dobra. Niestety się przeliczyłam.
Czy mi szkoda? Zdecydowanie, bo długo i bardzo opornie mi szło przeczytanie "Jumera", ale przynajmniej mogę zgodzić się ze zdaniem niektórych, że pewne filmy są lepsze od ich pierwowzorów - książek.
Moja ocena: 2,5/6.
______________
Wyzwania:
Do następnego, Marta! :)
Pozostanę w takim razie przy filmie. ;)
OdpowiedzUsuń